sobota, 17 marca 2012

...początek....

Zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz.... i właśnie dla mnie teraz on nastąpił.... mój pierwszy wpis na moim blogu. Nosiłam się z tym zamiarem już bardzo długo, byłam namawiana przez przyjaciółkę, ale musiałam dojrzeć do tej decyzji sama.... jak i do każdej w moim życiu. Ja się nawet przed internetem broniłam.... "...jest mi on do niczego nie potrzebny..."... to są moje słowa w wieku lat 19 :-) dziś mam ich zaledwie.... a może aż 32 :-( i stwierdzam że nie mogę bez internetu żyć. Zawsze tak było i ze wszystkim.... Byłam anty jeśli chodzi o jazdę, a dokładniej mówiąc o prowadzenie samochodu... Teraz nie wyobrażam, a raczej nie wyobrażałam sobie życia bez Maksia - kochane autko. Było jeszcze wiele takich dziwadeł, ale o tym może jeszcze kiedyś wspomnę.
Ogólnie życie mnie nigdy nie rozpieszczało, ale to może powiedzieć praktycznie każdy. Za to zauważyłam jakąś dziwną tendencję zwyżkową... im dłużej żyję tym problemów narasta.... Wy też tak macie? a myślałam że dokonałam jakiegoś cudownego odkrycia.....  niestety.... pozytywy rzadko stają na mojej drodze.
Obecnie znowu jestem w kolejnym moim dołku.... i znowu uczuciowym, dlatego przyznam się odważyłam się zacząć pisać mojego bloga.... może wreszcie mi ulży, albo może wreszcie odnajdę jakiś złoty środek na dalsze życie.... na razie mam totalny mętlik w głowie.... Chciałabym zasnąć, obudzić się i stwierdzić że to wszystko zło które mnie ostatnio dopadło to był tylko jakiś straszny koszmar.... Niestety nie zanosi się na to.
Mam 32 lata i najkochańszą córkę na świecie. Jej poświęcę kiedyś oddzielny wpis bo zasługuje na to. Nie wiem co to znaczy mieć tatę, bo nigdy go nie miałam. Teraz po latach nazywam go tylko dawcą nasienia. Przykre, ale prawdziwe. Zawsze chciałam żeby stał się cud i żeby jego rodzina mnie poznała.... polubiła.... i zaakceptowała.... nie stało się tak i już nie chce. Już przestałam się starać nawet żeby tak się stało. Po prostu nie miałam, nie mam i nie będę mieć ojca. Mam za to mamę. To jest temat rzeka. Kocham ją i nienawidzę z jednakową siłą. Matczyna miłość mnie zabija.... Chciałaby i dotychczas jej się to udawało decydować o każdym kroku w moim życiu. Niestety 18 lat już dawno skończyłam więc sukcesywnie się wyrywam z więzienia matczynej miłości ku wielkiej rozpaczy (czytaj złości) mojej mamy. Miałam wspaniałego dziadka.... z naciskiem na miałam a nie na wspaniałego, bo niestety nie ma go już wśród nas. Odszedł w chwili kiedy mnie przy nim nie było :-( ale o tym też innym razem, bo za bardzo jestem dzisiaj pesymistycznie nastawiona do życia i nie chcę tego stanu pogłębiać. Nadal mam za to babcię. Cudowną babcię, która praktycznie wychowała mnie, a także moją córcię, ale..... niestety poszerza szeregi mamy. Niekiedy bitwę ja jedna one dwie mam z góry przegraną, ale zawsze walczę do upadłego i z nieskrywaną dumą przyznaję że niekiedy mi się to udaje wygrać. Wojna zazwyczaj jest o.... mojego faceta..... i to bez względu na to kto nim jest. Wojna jest zawsze. Dla mojej mamy każdy jest zły jedyny chyba zaakceptowany przez nią to Książę Wiliam, bo natomiast Książę Harry już nie bo jest rudy. Niestety ten pierwszy niedawno zmienił stan cywilny więc lista kandydatów jest równa zero. Nie testowałam jej jeszcze na etapie jakbym jej przedstawiła swoją dziewczynę. Ciekawe czy wtedy byłaby tak samo wściekła czy może jeszcze bardziej..... a może by jej to pasowało. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Jestem tolerancyjna, ale nie aż tak bardzo. Zawsze kochałam się w facetach i nadal tak jest. Chociaż mój ostatni wybranek bardzo urozmaica mi życie i to w dwojaki sposób. Od totalnej euforii po samo dno rozpaczy. A niestety upadki z takich wysokości bywają bardzo bolesne. I właśnie w chwili obecnej jestem na takim dnie. A to dno nie jest z jakiegoś wielkiego i ważnego powodu. To tylko najzwyklejsze nie dogadanie się i brak zrozumienia. A co najgorsze brak chęci żeby zrozumieć drugą osobę. Do tego dochodzi upór i dno gotowe. Jeden wielki koszmar.
Od tygodnia nic innego nie robimy tylko się kłócimy. I dzisiaj było tak samo i jest nadal. Niekiedy się zastanawiam czy faktycznie dobrze robię. Czy ta wojna o NAS ma jakiś sens, ale jestem uparta i się nie poddaję. Cel uświęca środki więc nadal walczę. Może mi się uda. Zobaczymy jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz